Monday, December 31, 2012

Ostatnie Slowo

Ostatni dzien roku - moj zdecydownie ulubiony dzien - drugi stycznia juz puka do drzwi. Tym razem koncowka roku przeszla jednak moje wszelkie oczekiwania.
Swieta w moim mieszkaniu o wielkosci lupiny od orzecha "kipialy" od dobrej energii. Otoz - po latach wirtualnej znajomosci, przyszlo mi poznac wieloletnia przyjaciolke mojej siostry. Cudowna i niesamowiscie elektryzujaca Francuzeczke M. , ktora przybyla wraz ze swoim towarzyszem zycia J. wprost z Montrealu, w ktorym aktualnie pomieszkuja. J. jest fantastycznym szefem kuchni. Wielki mezczyzna, niemal caly w tatuazach z fantastycznym francuskim akcentem. Odpoczatku ustatlilismy, ze J. zajmie sie swiatecznym menu, a my odpowiednio zajmiemy sie otwoeraniem butelek szampana:). Czwartym elementem, ktory sprawil, ze tegoroczne swieta jawily sie totalnie magiczne byl element Samieca Alfa. Oficjalnie przyznam w tym momemncie, ze kompletnie stracialm glowe. Jak sliwka w kompot wpadlam i sobie siedze w tym slodkim roztworze.  Ale  - do rzeczy:
Swieta swietami, ale ja przeciez pracuje za trzech - zwlaszcza pod koniec roku. W mac'u orka. W barze "po japonsku" przyjecia przedswiateczne jedno po drugim. Caly grudzien funkcjonowalam na najwyzszych w swoim zyciu obrotach. DOdatkowa koldre i lozko dmuchane dla mich gosci kupilam w zasadzie na kilka godzin przed ich przyjazdem! No ale  - udalo sie sie.
wigilie spedzilismy totalnie nieodziennie - udalismy sie na sushi - skoro to rybna kolacja, to wlasnie taki genialny pomysl przyszedl mi do glowy. wszyscy byli zachwyceni.
piwrwszy dzien swiat - zaczelismy od szampana i przechadzki po Central Parku. Bylo cholernie zimno, ale udalo nam sie zrobic calkiem fajne zdjecia. pozniej juz gotowanie wg scenariusza - czyli J. w kuchni, reszta za stolem:). Byly - tosty z obtoczonym w sezamie gruyerem, tartar z homara i swiezego lososia, przegrzebki z salsa mango oraz tunczyk tataki. Na deser - swiezo zrobiony krem bule i bread pudding - pojecia nie mam jak sie tlumaczy bread pudding? to takie ciasto robione z bieleo chleba tostowego z masa z jajek i smietanki kremowki, rodzynkami, cynamonem i jakims fajnym brazowym alkoholem. Przyznam, ze naprawde dawno nie spedzilam swiat w tak milej i beztroskiej atmosferze, bez napinek, stresow i dziwnej energii. Moi goscie zostali do piatku, powiem szczerze, ze brak mi  nieco:).

Dzis Sylwester - ja totalnie spedzam go w pracy. Najpierw mac i szal- totalny makijazowy szal - jestemy zabukowani od miesiaca, pierwsze Sylwestrowe makijaze byly juz dzis w grafiku od 11:00 rano!!! Tak - mac rzadzi:). Pozniej o 21:00 zaczynam prace w barze - mamy oczywiscie wielka impreze Sylwestrowa. Jutro z kolei wazny dzien - po poludniu mam wyznaczony swoj pierwszy makijazowy egzamin, jesli pojdzie mi dobrze, w czwartek mam rozmowe, na ktora wysyla mnie mac, w sprawie bycia czlonkiem tzw. IMPACT TEAM, czyli zwartej grupy makijazowych smialkow, ktorzy sa wysylani na roznego rodzaju mac'owe eventy, wydarzenia, promocje. Smialkowie ci sa w zasadzie twarza firmy. A byc twarza mac'a w nyc, to chyba calkiem niezle osiagniencie po zaledwie pieciu miesiacach od rozpoczecia tej magicznej przygody:))). Ciesze sie, naprawde sie ciesze. Powiem wiecej  - jestem w totalnej noworocznej euforii!!!!:)))









Szczesliwego Nowego Roku, raz jeszcze!!!!

Sunday, December 09, 2012

Niedzielne przedpoludnie. Wcale nie leniwe.

Niedziela, pije kawe, dojadam jajka, robie makijaz i slucham Sjesty. Pracuje dzis tylko kilka godzin. Bedzie to dobra niedziela. Chcialam tylko na szybko powiedziec, ze brazery i roze w kremie sa fantastyczne. Cudownie rzezbi sie nimi twarz.

Tuesday, November 27, 2012

Pierwszy wypad z S.A. zaliczam do udanych. Nawet bardzo.

Wypad z Samcem Alfa byl fantastyczny. Cudownie leniwe dwa dni w SPA na totalnym zadupiu. Masaze, zabiegi, sauna, spacery, duzo dobrych i mniej dobrych zdjec. Absolutnie nie dzialalismy sobie na nerwy, powiem wiecej - polubilam co nieco bardziej. A to niespodzianka! Aczkolwiek zarowno nasze grafiki jak i scenariusze zycia sa mocno wysrubowane i czasem nie chca sie przeciac, poki co - walczymy. Bedzie, co ma byc.

wieczor z Broadway'em

Tak sie pieknie okazalo, ze mam dzis wole. Dzien tylko i wylacznie dla siebie. Spalam do 11:00, pozniej przez kilka godzin czytalam niespiesznie, popijajac kawe w moim swiatecznie przystrojonym juz starbucksie, obserwujac kochanych nowojorczykow. Pozniej uskutecznilam skypa z Dublinem:) (ah, jak ja kocham te nasze pogaduchy!) popijajac earl grey'a, teraz musze zrobic zalegle "face charts" do pracy - czyli przeniesc na papier wizje kilku makijazy, ktore zostana pozniej wpiete do naszej makeupwej ksiazki w mac'u. Slucham Atelier, panna Gacek zachwyca sie palmami - tez zawsze bylam ich fetyszystka. A o 19:00 ide na "ONCE" - musical na podstawie filmu. Chcialam to zobaczyc od dawna, dostali kilka nagrod Tony i podobno jest naprwde dobre, ja oczywiscie nigdy nie mialam wolnego wieczoru, ale odkad w mac'u zmienili moj grafik - moje zycie wyglada o wiele fantastyczniej:). Pogoda jest wrecz okropna, ale to mi w ogole nie przeszkadza. Zaloze kalosze, czerwona szmike i w droge.

Monday, November 19, 2012

"wszystko bez milosci jest puste" - pani Zawadzka.

Magdalena Zawadzka wyglada jak moja Mama. Przepiekny wywiad w Vivie!.

Attention Attention:

uwaga - jutro oficjalny wypad za miasto z Samcem Alfa. Cale trzy dni. Nie moge sie doczekac. Jak to mowia - woz albo przewoz. Okaze sie. Jedziemy na lono natury, do spa. Trzy dni pod znakiem totalnego relaksu. Czy wytrzymamy?

Thursday, November 15, 2012

ROCZNICA. PISANA WIELKIMI LITERAMI czyli: CAROL w NYC.



Pije kawe w moim pobliskim Starbucksie. W tym samym, w ktorym jakies jedenascie miesiecy temu spedzalam po dwie-trzy godziny dzienie wysylajac zapamietale wszelkie formy cv, listow motywacyjnych, referencji etc. Za piec dni moja okragla rocznica zamieszkania na Manhattanie. Rok temu o tej porze mialam juz klucze do mieszkania. Rok temu o tej porze bylam kompletnie przerazona, tym co sie bedzie dzialo w moim zyciu w ciagu najblizszych kilku miesiecy. Nie mialam pracy. Konczylam prawie osmioletni zwiazek z czlowiekiem, ktory byl miloscia mojego zycia, a ktory nie rozumial moich marzen. Mialam calkiem ladne oszczednosci, o ktorych wiedzialam, ze rozejda sie z predkoscia swiatla, jak tylko zaczne placic czynsz. Rok temu nie mialam nawet lozka, nie mialam tez pojecia, jak zorganizowac to cale przedsiewziecie zwane przeprowadzka. Jak zamknac osiem lat, spakowac je w pudelka i czarne plastikowe torby i przeniesc do nyc... ON MY OWN. Zamknelam, spakowalam, przenioslam. Na szczescie mezczyzna, z ktorym dzielilam zycie zrozumial, ze raczej nic mnie nie powstrzyma. Pomagal mi zatem, jak mogl. Nasze bardzo silne niegdys uczucie uchodzilo z nas niczym powietrze z dmuchanej zabawki. Bylo bardzo ciezko. Na wielu plaszczyznach. Moja determinacja okazala sie silniejsza niz sceptyczne zalozenia wielu... zyczliwych.  Nie spelnily sie wizje mojego powrotu z podkulonym ogonem.  Malo tego - dostalam wize, znalzlam prace - byle jaka, na poczatek, ale jednak. Zdalawalam kolejne egzaminy. Zostalam licencjonowana kosmetyczka. Do mac'a jednak nadal nie mialam wstepu - zbyt malo doswiadczenia w cv. Lapalam zatem wszelkie mozliwe makeupowe okazje, jakie przynosil mi dzien, ktory planowalam skrupulatnie kazdego dnia w rzeczonym Starbucksie. Darmowe uczestnictwo w sesjach zdejciowych, niszowe projekty fotograficzne, wspolpraca z Eve Pearl, asystowanie na planie filmowym swietnemu makijazyscie z LA, w tym - nawet pudrowanie nosa samemu Shakhar Kapur'owi (dla niewtajemniczonych - bolywoodzki rezyser/aktor/producent uhonorowany szeregiem nagrod a w tym kilkoma nominacjami do Oscara za filmy za "Elizabeth" i "Elizabeth: The Golden Age"), szalenstwo Fashion Week, pokazy Miss NY State Donalda Trumpa... tak, troche sie tego uzbieralo. Wystarczajaco, zeby po raz kolejny sie ogarnac i zapukac do mac'owych drzwi. Tym razem sie udalo. Mission Complete. Malo tego - zakochalam sie. Nie zadaje sobie pytan. Po prostu jestem. Nareszcie czuje, ze zyje dla siebie, ze stawiam sobie cele i udaje mi sie je osiagnac, z wlasciwa sobie determinacja, rzecz jasna. Ja nigdy sie nie poddaje. Mam 31 lat, poczatki celulitu, pierwsze zmarszczki pod oczami, mieszkam w malenkiej kawalerce, w ktorej nie mam nawet stolu w mojej "slepej"kuchni. Za to co miesiac przychodza do skrzynki: VOGUE, VANITY FAIR i W, codziennie przechodzac przez Times Square (w dzien lub w nocy), bo tak sie pieknie sklada, ze obie moje prace mam w sercu Manhattanu, wciagam w pluca to niesamowite i jedyne w swoim rodzaju nowojorskie powietrze. Co niedziela slucham Sjesty Kydrynskiego o poranku (u mnie jest wtedy 9:00 rano) czytajac niedzielne wydanie NY Timesa,  chadzam beztrosko na fantastyczne sztuki broadwayowskie, uwielbiam Lincoln Center i restauracje na Lower East Side, mam swoje ulubione kawiarnie, cukiernie, manikurzystki, pralnie, nawet szewca na rogu ostatnio "udomowilam". Zaprzyjazniam sie z "the City". Z glosnikow saczy sie wlasnie stary dobry Miles Davis, nadchodzi zima. Tym razem wchodze w nia w rozowych okularach. I kapeluszu.






Tuesday, November 13, 2012

Szaro-bury wtorek przed praca.

 Uwielbiam miec chwile dla siebie, siedziec przed komputerem, gapic sie bezmyslnie przed siebie, pisac, czytac, sluchac. Nie wiem, co bym zrobila bez internetu. Trojka w zasadzie bebni noc i dzien. Pewna pani w budynku na przeciwko ma bialego kota, ktory lubi chodzic po parapecie. Pewnien pan czyta non-stop, lezac w lozku. Mieszkam w bardzo starym budynku, o scianach cienkich jak papier. Tak sie dziwnie sklada, ze wiekszosc moich sasiadow mieszka w pojedynke. Podejrzewam, ze wszyscy dzielimy podobne historie. Kazdy szanuje swoja prywatnosc. Bo kazdy pewnie pracuje jak wol, zeby oplacic czynsz w tym starym budynku:). Carrie Bradshaw nie klamala:).

Ktos zdecydowanie piecze jakies ciastka. Pachnie fantastycznie. Okna otwarte, bo cieplo sie nagle zrobilo.

Nie podoba mi sie nowy Bond.

Godzine temu wrocilam z nowego Bonda. Jak na okragle polwiecze spodziewalam sie zdecydowanie czegos bardzoej spekularnego. Juz widziany kilka m-cy temu trailer wydawal sie byc nieco nudny. Pozniej jedna z najwiejszych fanet 007 - moja wlasna siostra -przyznala sie, ze ... usnela w polowie filmu. Nie tylko ona, ale rowniez jej towarzysz seansu. Dzis po pracy wybralam sie samodzielnie, coby moc zabrac glos w dyskucji. Zdecydowanie zbyt malo smokingow, garniturow. Bardzo malo elegancki ten Bond. Za to pije swietna szkoca 50-cio letniego mccallana. Swojego rowiesnika. Nowy produkt placement to rowiez heineken, ktorego butelka pojawila sie o raz za duzo i to w zupelnie nieoczekiwanym momencie. Zbilo mnie to z tropu. Sam Mendes nie popisal sie wcale swoim pomyslem. Javier Bardem moim zdaniem tez byl kiepski. Judy Dench trzymala poziom, jak zwykle, na koncu ja jednak usmiercono, a jej schede przejal Ralph Fiennes - mozliwe, ze byl to strzal w dziesiatke. To tyle. Dobrego dnia.

Friday, November 09, 2012

cogito ergo sum

To bedzie trywialne i to bardzo, ale powiem: nie cierpie ludzi ze zla energia. Zawsze bylam uczulona na wszelkie przejawy narzekania, jeczenia i wyszukiwania problemow tam, gdzie ich nie ma. Ostatnio nie moge wrecz tego zdzierzyc, ba! - z braku cierpliwosci nie trzymam juz nawet jezyka za zebami tylko tne na oslep. Moze tak wszyscy by sie jednak wzieli w garsc i zaczeli wyznaczac sobie jakies cele w zyciu, do ktorych - zamiast pieprzyc od rzeczy i marnowac czas - zaczeliby po prostu dazyc? To naprawde nie jest trudne. Dziwna atmosfera zarowno w jednej jak i drugiej pracy. Depresyjne nastroje. Ludzie sa dziwni. Uwielbiaja sie na mnie wieszac i wylewac swoje problemy. Wiem, ze jestem jak gabka pod tym wzgledem, ale ucze sie - naprawde sie ucze - omijac takie sytuacje a juz szczegolnie - nie prowokowac do zwierzen. Czasem wydaje mi sie, ze co druga osoba ma obsesje, z ktorymi nie moze sobie poradzic, nazwac. I kiedy tylko dam poznac po sobie, ze mialabym ochote posluchac, tak koniec. Nie chce byc niegrzeczna, ale zaczynam sobie po cichu uzurpowac prawo do, po prostu, odmawiania. Nie chce mi sie tracic czasu na wysluchiwanie czasem kompletnie beznadziejnych, idiotycznych i infantylych historii. Lubie po prostu spojrzec takiej osobie w oczy i wolno powiedziec: "ale mnie to zupelnie nie interesuje. To wg mnie nie sa problemy." I poczekac na reakcje. Wiem, jestem okropna, ale chyba to mi sie objawia z wiekiem. Im wiecej mi lat przybywa, tym bardziej jestem przekonana o tym, co jest wazne, a co mniej. Na to, co jest niewazne zupelnie - nie chce tracic czasu.

Pan Pacino

W miniony wtorek widzialam sztuke z panem Pacino. Mielismy miejsca w PIERWSZYM RZEDZIE! Zalozylam czerwona sukienke - coby miec pewnosc, ze zlapie wzrok Ala ze dwa razy. Nie powiem, udalo sie:). "Glengarry Glen Ross" na podstawie filmu o tym samym tytule z 1992r. Nie widzialam tego nigdy zatem na kilka godzin przed sztuka szybko zglebilam temat. Film byl swietny, z fantastyczna obsada: Alec baldwin, Jack Lemon, Ed Harris, Kevin Spacey. Rzecz dzieje sie w biurze agentow biura nieruchomosci, ktorych tylki sa w opalach, gdy - gladko mowiac- biznes nie idzie w kierunku, w ktorym isc powinien. Swietne dialogi, ostry jezyk biznesu, bez owijania w bawelne. Meski swiat. Pacino na scenie gral inny chrakter niz w filmie. Oczywiscie, ze byl fenomenalny, ale nie tylko on. Wszyscy zagrali fenomenalnie. Siedzialam jak zaczarowana.
W miedzyczasie na Times Square trwala goraczka ostatnich minut wyborow perzydenckich. Na ogromnych ekranach transmisje CNN. Kazdy w zasadzie  z wypiekami na twarzy obserwowal minimlna przewage Romney'a lub Obamy w zaleznosci od stanu, z ktorego byla transmisja. "history in the making" :). To byl bardzo dobry dzien.

Sunday, November 04, 2012

Slowo na niedziele. Przy Sjescie, rzecz jasna.

Ide jak burza. Dostalam awans w mac'u. Myslalam, ze zejdzie mi sie z tym nieco dluzej. Okazalo sie, ze  jednak sa jeszcze takie miejsca, w ktorych doceniaja determinacje i moja ciezka prace. Mialam swietna rozmowe z szefowa wszystkich szefow. Dala mi do zrozumienia, ze maja na mnie oko i ze jestem w zasadzie fantastyczna i nie ma sensu marnowac czasu. Do dziela, "sky is the limit", jak to mowia. Pociag, ktorym jade przez manhattan przyspiesza.

Tuesday, October 30, 2012

Kleopatra w procesie


W pracy:

Post-

Wychodze na poranny spacer. W mojej okolicy, tak sie pieknie zlozylo, ze z moja okolica Sandy obeszla sie bardzo laskawie. Ani na chwile nie stracilam pradu. Dzien totalnego releksu. W tej chwili jest juz bardzo spokojnie, ale chce sprawdzic, jak wyglada East River, zatem zakladam kalosze, biore aparat i ide na obchod.

Monday, October 29, 2012

wiesci z frontu. Sandy ma uderzyc lada chwila.

Zaczyna powaznie dmuchac na zewnatrz. W zasadzie tylko wiatr, bez deszczu. Prad na razie jest, wszytsko dziala. Samiec Alfa nie dojechal - zamkneli autostrady w miedzyczasie. Zatem jestem sama, ale calkiem mi z tym dobrze. Cale dorosle zycie jestem sama, nawet bedac w zwiazku, zatem nie robi mi to juz roznicy. Malbec saczy sie leniwie w rytm portishead. Mysle, ze bede spac snem spokojnym, dam znac przy porannej kawie, co i jak.

Sunday, October 28, 2012

Nadchodzi Sandy.

Po pierwsze - nie moge uwierzyc, ze juz prawie listopad. Po drugie - nadchodzi huragan. W sklepach kolejki, jak latwo mozna sobie wyobrazic. Generalnie - nowojorczycy w miare normalnie i stoicko podchodza do sprawy. Huraganowe party to i owdzie. Wlasnie wrocilam z pracy z butelka cabernet, serami i krakersami pod pacha. Za jakis czas ma wpasc Samiec Alfa. Poki co jest spokojnie, nawet deszcz nie pada. Bezwietrznie. Typowa cisza przed burza. W Atlantic City podobno wieje i dmie. Fale podobniez sa z gatunku oblakanych. Odwolano wszystko na jutro. Lacznie z treningiem w mac'u. Szkoly, szpitale.  Pierwszy raz od 27 lat zamkna wall street. W mediach panika potworna, dlatego nawet nie czytam i nie sledze. To nie moja natura. Osobiscie ciesze sie na kilka dni totalnego spokoju i ciszy. Chce mi sie wyspac, poczytac. Nawet przy swieczce. Budynek w ktorym mieszkam jest z gatunku "bunkrow przedwojennych" dlatego NAPRAWDE jestem spokojna. Na bank siadzie elektrycznosc, ciekawe jak bedzie z gazem.
Jestem bardzo zmeczona. Mialam ciezki weekend. Gdybym nie padala na twarz, upieklabym szarlotke, ale nie mam sily.

Sunday, October 21, 2012

Niedzileny Update

Zniewalajace niedzielne slonce wlewa sie przez okno. Leniwie pije dopiero co zaparzona kawe. Okna otwarte na osciez. To zdecydowanie moglby byc maj.
Wczoraj skonczylam prace o 3:00 nad ranem, wrocilam do domu, wlaczylam SATC i zabralam sie za manicure. Jedna z tych rzeczy, dla ktorych nie mam tolerancji jest balagan w paznokciach. U innych ale zwlaszcza u siebie.
Wstalam o 7:30 - dzis ficjalnie o 9:45 zaczynam wewnetrzne szkolenie w mac'u zwane potocznie BASICS. Marzylam o tym od lat. Trwac bedzie piec dni. Trzy kolejne oraz dwa w przyszlym tygodniu. Po moich trzech miesiacach probnych, pozostalam "na stale" i natiralna koleja rzeczy jest wlasnie przystapienie do tego szkolenia. To sa w zasadzie podwaliny wszystkiego. Pierwszy powaznych krok przyblizajacy do "fashion certification", czyli mojego celu nr 1.

Wednesday, October 17, 2012

Dobry Andy + podwojny podryw.

   

Swietny Warhol. Bylo niemal wszytsko - puszki zup Campbell, butelki Coca Coli, Marylin, Jackie, Mao, autoportrety. Swietnie dopracowana, okraszona krotkimi opowiadankami kuratorow wystawa. Bedac ignornntka tematu nie wiedziala, ze rodzice Andiego pochodzili ze Slowacji. Sam urodzil sie w Pittsburgu w stanie Pensylwiania, o ktorym to miescie kilka lat temu krecac w nim film, mosci panna Siena Miller wyrazila sie: "Shittsburg" - tak tam podobno nudno i nijako.
Jesli idzie o fotografie przed photoshopem - nudy. Zupelnie mialekie i nieciekawe.
Po leniwych trzech godzinach w MET wybralam sie na lunch do pobliskiej francuskiej jadlodajnio/piekarni -LA PAIN QUOTIDIEN. Zamowilam kanapke i dzbanek earl grey'a. Ow miejsce - potezna juz tera siec opiewajaca na ok. 270 lokalizacji (o czym raznie poinformowal mnie jeden z menagerow, ktory postanowil szybko uskutecznic tzw. small talk, widzac przyczepiona po mojego swetra zielona blaszke/bilet z MET, myslac ze jestem turystka) - charekteryzuje sie tym, ze zwykle na srodku stoi jeden wielki wspolny stol, przy ktorym wszyscy jedza. Oczywiscie sa rowneiz mniejsze stoliki, ale to wlasnie siedzenie za tym wspolnym stolem jest najwieksza frajada, bo zawsze mozna sobie z kims uciac pogawedke. Jak wiadomo - ja przyciagam chetnych jak magnes, zatem i tym razem  - oprocz menagera - znalazl sie smialek, ktory usiadlwszy na przeciwko z kubkiem czarnej kawy zaczal od slow:
 - Jestes turystka?
Mysle sobie - co jest?! Czy ja mam na czole wypisane, ze jestem tu przejazdem? Widze, ze smialek patrzy na moja blaszke. Aha! Zaczelam sie smiec i oznajmilam:
  - tez mi nadal ciezko w to uwierzyc, ale ja tutaj mieszkam. Nieopodal.  - usmiechnelam sie.
 Smialek postanowil nie odpuszczac:
  -Czy mozesz pozyczyc mi te czesc New York Times'a, ktorej nie czytsz?
  - Alez prosze.  - Podalam mu czesc biznesowa.
  - A nie ma dodatku z kultura i sztuka? - bezczelnie pytam blondyn.
  - Wlasnie go czytam - odpowiedzialam.
Teraz on sie usmiechnal.
  - Masz swoja firme, czy pracujesz dla kogos? - pyta.
Az oslupialam. Wiem, ze powinam sie przyzwyczaic do tej gruboskornej, pszasnej, pyszalkowatej bezposredniosci. Powinnam. Ale jakos nie moge.
  - Slucham?!?!? - malo nie parsknelam. Na okolo mnie siedzi dziesiec innch osob, a blondyn drazy.
  - Pracujesz dla kogos czy dla siebie? - ponawia.
Zastanawialam sie czy wylac my earl greay'a na spodnie, uznalam jednak, ze szkoda herbaty.
  - I jedno i drugie. - mowie.
  - Laaaadddnieeee!!! - chwali blondyn.
Mysle sobie - miarka sie przebrala.
  - To czym sie zajmujesz?
  - Projektuje bizuterie. - wypalam.
  - Uuuuuuu... - mruczy.
  - Przepraszam, ale jestem zajeta. - ucinam.
Widze, ze blondyn jednak ma ochote na wiecej. Wtedy ponownie podchodzi menago. Prowokuje rozmowe na temat jego biznesu. Blondyn zbity z pantalyku odpuszcza. Z kolei... menago atakuje! Co jest!? - mysle?!
  - Mam na imie Amir. Kiedy cie tu znowu zobacze?
Uznalam, ze czas konczyc.
  - Pojecia nie mam, jestem bardzo zajeta kobieta.  Tymczasem.
  - tak, tak, milo bylo cie poznac Karolina.
  - Wzajemnie, Amir.
Blondyn spojrzal i rzucil:
  - Dziekuje za gazete.
  - Alez prosze. - wyszlam.
Sex and The City w wersji smooth. Nic dodac, nic ujac.




Metropolitan.

Dwie wystawy, ktore zamierzam dzis zobaczyc w MET: "FAKING IT - MANIPULETED PHOTOGRAPHY BEFORE PHOTOSHOP". Oraz "REGARDING WARHOL: SIXTY ARTISTS, FIFTY YEARS". Odezwe sie po powrocie.
Aha - mialam fantastyczne dwa dni pelne relaksu i milosci. Tak, jestem zakochana po uszy. I skoro zaczynam sie z tym upubliczniac, to znaczy, ze mi odbija. Postaram sie jednak kontrolowac. Obiecuje.

Monday, October 15, 2012

A myslalam, ze to jednak nie wyjdzie. ha!


Tak sie pieknie przydarzylo, ze Samiec Alfa ma wtyki. Do tego stopnia, ze zdobyl - czy z wysilkiem czy nie, tego nie wiem - bilety na nowa wystawiana i to jedynie przed dziesiec tygodni sztuke z mistrzem Paciono - Glengarry Glen Ross. 6 listopada, 20:00! Sikam ze szczescia!

Sunday, October 14, 2012

Not so bloody Sunday.

Za dwie godziny mam jednodniowe szkolenie w mac pro, ktore nazywaja po prostu "update" - czyli wszystko na temat kolekcji na nadchodzacy sezon. Nie moge sie doczekac. Szkolenie ma miejsce w budynku tuz nieopodal Flatrion Building w fantastycznym wrecz "mac pro" - w ktorym, nota bene, mozna znalezc wszystko, nawet super limitowane serie, ktore byly na rynku lata temu. Mac pro ma rowniez swoja mala biblioteko/ czytelnie, w ktorej sa wszystkie mozliwe pozycje dotyczace mody i makijazu. Zatem spedze tam dzis cala niedziele!
ps. a wieczorem - dlugo oczekiwana randka z Samcem Alfa.

Sunday, October 07, 2012

Dzien dobry

Jaki piekny koncertowy Prince u Kydrynskiego.... Miod na uszy. Zwlaszcza przy pierwszej kawie porannej niedzielnej kawie...

A zdjecie zrobilam kilka dni temu w mojej ulubionej piekarence przy Sullivan Street miedzy 9-ta a 10-ta Aleja na 47-mej Ulicy. Pieka tam wysmienity chleb, ale tez cudowne wloskie slodkie specjaly. Perfetto! Doda, ze kawa jest tam rowniez  wysmienita.

Z cyklu: makowa panienka

Poznajcie Megan. Megan, ja i Marylin.


Z twarza Marylin Monroe

Trzeci dzien od wejscia kolejcki Marylin Monroe dla mac'a. Prawie wszytsko mamy wyprzedane - a mielismy tego co niemiara! Otoz idzie o to, ze zdjecia, ktora sa umieszczone na produktach, to niepublikowane dotad dziela Cecila Beaton'a. Zatem dla kolekcjonerow/ fanatykow m.m. to nie mala gradka. Doszly mnie dzis w pracy sluchy, ze pojedyncze cienie, ktorych cena wynoci $20, na ebay'u "chodza" po $100!!! Nowe odcienie czerwonych szminek rozeszly sie juz drugiego dnia! Niezle.
***
W drodze do domu, na wniosek mojej siostry, wlaczylam Atelier w Trojce. Mialam ciezki tydzien i zupelnie z glowy wylecial mi fakt, ze dzis w nocy panna Anna. Long story short - wyminilysmy sie z Anna mailami. Nareszcie.
Milo.
Kto wie?
:)




Tuesday, October 02, 2012

Z cyklu: uwielbiam poniedzialki!

Rewelacyjny poniedzialek. Jak zwykle zreszta. Pierwsza polowa dnia poswiecona traktatom egzystencjonalnym z moja siostra via skype. Wysmienity czas. Druga - kolacja z panna D. w Balthazar's - swietnym francuskim bistro w SoHo. Butelka bialego wina, sredniowysmazony stek i dwie godziny szerokopojetego plotkowania. Pozniej zakupy - mialo byc tak pieknie, ale jak to zwykle bywa - kiedy jestem nastawiona na wydanie paru groszy, nic mi nie wpada w oko. Pozniej wybralysmy sie na cupcakes do Georgetown Cupcakes. Niezle. Pojedyncze espresso do tego, bo padalysmy z nog. Panna D. pojechala do domu, a ja - korzystawszy 100% z okazji dnia wiolnego, wybralam sie do Anjelica Film Center na dokument o wspanialej Dianie Vreeland - niegdysiejszej redaktor naczelnej Harper's Bazaar, pozniej Vogue a pozniej szefowej Costiume Institute w Metropolitan Museum of Art. Nic tak nie inspiruje niz historie wspanialych, pierwszorzednych, bezkompromisowych kobiet - ikon stylu.
***
Do domu wrocilam kilka minut temu. Dynamika downtown a uptown jest kompletnie inna. Moze powinnam poswiecic nieco wiecej czasu na poszukiwania mieszkania w tamtych rejonach, kiedy byl na to czas... Tylko, ze ja wtedy czasu nie mialam... Trudno. Spedze moj drugi rok na Upper East Side, niech strace-




Thursday, September 27, 2012

Noce i Dnie

Zyje zupelnie nocnym trybem zycia. Koncze prace gdzie miedzy 9:45 a 1:30 nad ranem - w zaleznosci czy pracuje w mac'u czy "po japonsku". Nudzi mi sie to. Od kilku dni czuje pod skora, ze czas zaczac cos zupelnie innego. Rytm mojego tygodnia robi sie zbyt monotonny. Niemalze kazdy wieczor mam zajety. Dni jakos dziwnie przelatuja mi przez palce. Jestem zdecydowanie zbyt malo produktywna. Potrzebuje wyzwan. I to porzadnego kalibru.
Dosc tego.  Zyjac na Manhattanie zdecydowanie powinnam dostarczac sobie wiekszych emocji. Lato sie konczy - tutaj nad jest fantastyvzna pogoda - co bedzie doskonalym pretekstem do zmiany lub znalezienia kolejnego zajecia/pracy. W pazdzierniku mam tez dwa szkolenia w mac'u. Zacieram rece.

Buika w NYC. Dokladnie - w Blue Note!

Na przelomie pazdziernika i listopada kilka koncertow w Blue Note da Buika. Nie moge sie doczekac! Pierwszy raz o Buice uslyszlalam w Sjescie Kydrynskiego. Pani pochodzi z Majorki i spiewa fado, jazz, flamenco. Widzialam ja na poczatku tego roku, kiedy wystapila goscinnie na koncercie wybitnego kubanskiego pianisty jazzowego Chucho Valdez'a, w Carnegie Hall. Niesamowita charyzma. Jeszcze nie kupilam biletu, ale jest to tylko kwestia czasu.

Wednesday, September 26, 2012

z cyklu: fiku miku kosmetyku.

Jestem oddana fanka skutecznych kosmetykow. Nie ma nic lepszego jak dobre silne serum, albo krem z silnym kwasem. Obecnie uzywam wynalazku firmy GYCODERMA z 15% zawartoscia kwasu glikolowego, ktory - jesli idzie o kwasy - jest moim absolutnym faworytem. Moja OBOWIAZKOWA nocna strategia to: zel do cery tlustej clinique, pozniej tonik  - nr3 - rozowy - rowniez do cery tlustej, krem pod oczy  - w zaleznosci, jaka akurat probke dostalam od mojego zaprzyjaznionego (s)Kubanczyka Reynaldo z pobliskiej Sephory, a na koniec krem Glycodermy - ktory dziala cuda! Nigdy nie wydaje pieniedzy na kremy pod oczy. Te ktore dzialaj 'cuda" sa piekielnie drogie. Zatem moja ukryta strategia jest kupowanie pojedynczych kosmetykow wlasnie w sepchorze i mila gadka szmatka z kims z dzialu skin care - zawsze skutkuje! Zwykle wychodze z probkami diorow, lancome, murad, amore pacific - wiadomo - mala probka kremu pod oczy starcza czasem nawet na tydzien!


Plan pozostania nowojorskim singlem nie powiodl sie.

     Mialam byc madrzejsza i bardziej odporna, wiem. Po trzech miesiacach walki samej ze soba, ostatecznie w piatek zrobialm rachunek sumienia, przemyslalam, przerobilam wszystkie "za" i "przeciw", logistycznie, statystycznie i na zimno. Caly czas wychodzi mi to samo: jestem zakochana.

Sunday, September 16, 2012

Z cyklu: nowojorscy sasiedzi....

tego sie nie spodziewalam w niedzielny poranek. W budynku na przeciwko mnie mieszka para z dwojka dzieci. Para posiada balkon, na ktorym bardzo czesto pali papierosy.  Pan bardzo czesto wychodzi na ow balkon w samych bokserkach. Od jakiegos czasu pan, puszczajac dymek zlokalizowal  moj zwyczaj robienia makijazu przy oknie. Nie od dzis wiadaomo, ze swiatlo dzienne jest najlepsze, zatem moja "toaletka" miesci sie na moim parapecie. Na calej jego dlugosci i szerokosci. Zatem codziennie oddajac sie boskiej przyjemnosci robienia makijazu, pan z naprzeciwka bacznie mnie - mimo chodem  rzecz jasna obserwuje. Czasem, zeby panu sprawic radosc siadam przy oknie naga. Pan sie cieszy.
Dzis natomiast sama oczom nie wierze - otoz - zamiast znajomej mi z widzenia pani, u pana na balkonie jest inna pani. Pan i pani siedza sobie beztrosko na rzeczonym balkoniku, popijajac mimosy i puszczajac dymek. Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby ow pan z pania nie byli kompletnie nadzy! Mieszkam doslownie na przeciwko, zatem robiac kreske na powiece, przyrodzenie pana mialam niemalze na talerzu! WTF!?!? To nie wszystko - oprocz pana i pani w tajemniczym - juz teraz dla mnie mieszkaniu na przeciwko - jest jeszcze dwoje innych ludzi.... wszyscy nadzy. Oraz dziecko. W ubraniu. Teraz juz totalnie zglupialam. Cos mi sie wydaje, ze trafilam na zagadkowa rodzine niedzielnych naturystow... hmmm?

Tuesday, September 11, 2012

Wtorek

Balkon, slonce, ksiazka, telefon i dobra muzyka. Wieczorem w ferworze opetania szczesciem totalnym ogladajac jednym okiem final us open, upieklam nawet szarlotke. Tak wygladal moj fantastyczny poniedzialek.
Dzis wrocilam do rzeczywistosci. Czas ogarnac moje kosmetyczne cv. Zaczynam na powaznie szukac pracy jako pani kosmetyczka.

Cartier. Vintage 1960r.





To naprawde nie wymaga komentarza. 


Sunday, September 09, 2012

z cyklu: mac(K)owa panienka

Zdaje sobie sprawe z faktu, ze powinnam wiecej poopowiadac o mac'u, moich pierwszych przejsciach,  zasadach tam panujacych, ludziach, moich pierwszych sekcesach i porazkach - tych druguch oczywiscie poki co nie ma, ale za pewne nadejda:). Nadrobie to wszystko pewnego dnia, ale jeszcze nie teraz.
Powiem tylko, ze urodzilam sie po to, zeby przezyc te przygode. MAC jest fantastyczny! A juz zwlaszcza nowa kolekcja CARINE ROITFELD wlaczajac fenomenalna serie podkladow "face& body" - a must have!!!


Na wysokich obrotach.

Przez ostanie osiem tygodni pracowalam non-stop. Bez jednego dnia wolnego. Na wysokich obrotach. Moze nie najwyzszych, ale jednak. Dzis na przyklad zaczelam o 8:15 rano robieniem slubnych makijazow, a skonczylam o 23:15 ostatnia zmiana w mac'u. Czuje sie skrajnie wyczerpana. W zasadzie ledwo doczolgalam sie z metra do domu.  Jeszcze tylko jutro mac i poniedzialek nareszcie wolny. Odliczam godziny.  Nareszcie troche czasu z Samcem Alfa.

Thursday, August 16, 2012

Mala Rosja



Jak tylko wstane, jade na plaze. Kawa tym razem bedzie pita w pociagu. Zeby dojechac do Brighton Beach potrzebuje, na oko, 45 min., co wg mnie jest czasem niemal olimpijskim. Brighton Beach nazywaja tez THE LITTLE RUSSIA  -  wszystko jest tam rosyjskie. Nie wiem zupelnie dlaczego, ale czuje sie tam prawie jak w jakiejs malej miejsowosci nad Baltykiem. Swojski klimat - moge kupic domowej roboty pierogi na wage, ogorka malosolnego z beczki, drozdzowke, nawet Ptasie Mleczko z Wedla widzialam. Plaza jest fantastycznie piaszczysta, woda w oceanie cudownie rozgrzana. Na lezakach i recznikach wyleguja sie w wiekszosci rosyjskie wieloryby. Panowie oczywiscie w niesmiertelnie skapych slipach - az skora cierpnie! Babcie z karmiace wnuczeta kanapkami zawinietymi w "pazlotka" w rytm rosyjskiej opery dolatujacej z przenosnego  przedpotopowego odtwarzacza ustawionego centralnie przy parasolce. Taki klimat. Juz za kilka godzin.

Szybkie odniesienie do urodzin.

Zaraz zaraz, chyba zapomnialam dodac, ze Samiec Alfa jednak nie zaplanowal nic w moje urodziny, bo... o nich nie wiedzial/ zapomnial/ nie przywiazal wagi, kiedy mu o nich powiedzialam na poczatku naszej znajomosci. Jakkolwiek. Ze swojej strony - uznalam, ze mu o nich nie przypomne, bo jakos tak glupio chwalic sie urodzinami. Ten wieczor i tak spedzilismy razem, bo akurat ... mialam dziure w grafiku:). Kiedy wrocilam z pracy, czekala na mnie fantastyczna kolacja przy swiecach, na tarasie, z butelka pieknego szampana. A na sniadanie - napoleonki. Moje ulubione. Jego niespotykane zaangazowanie zrzucam oczywiscie na rzecz faktu, iz przez nasze totalnie niezsynchronizowane i kompletnie rozregulowane grafiki widujemy sie raz na ruski rok. Zatem jak juz wystapi, wspomiana wczsniej dziura w grafiku, lamia sie mosty, padaja pomniki, woda w fontannach wysycha, ziemia sie trzesie - tak wiem, jestem oficjalna kandydatka do literackiego Nobla w podkaregorii GRAFOMANSTWO w Blogach XXI w.- To moze juz wystarczy.  

Wednesday, August 15, 2012

dobranoc

Jest 2:25. Przed chwila wrocilam do domu. Chyba powoli zaczne wierzyc w to, ze jestem nietoperzem. Pipijam cachace z kostka lodu i kropla miodu. W przyszla srode mam pierwsze mac'owe szkolenie. Yeeessss!
Moja taksowka mknela przez Madison Ave., ktora wydaje mi sie jeszcze bogatsza od Piatej Alei. Piekny butik D&G. Kilka sklepikow CHANEL. Pucci, Marni, Prada, LANVIN etc. Creme de la creme. Manhattan.

Friday, August 10, 2012

W telegraficznym skrocie.

Wyniki egzaminu za 3 tygodnie. Poszlo mi bardzo dobrze, zatem nawet nie trace czasu na nerwy. Ide dalej. Kilka dni temu dumnie skonczylam trzydziesci jeden lat. Urodzinowy tydzien trwa. Jutro poczatek mac'owego weekendu. Nadal jestem w euforii. Fantastyczna praca. Koncze moj trzeci tydzien bez dnia wolnego - jak ryba w wodzie! Jestem traktorzystka XXI w. Samiec Alfa zostaje na dluzej. Fajny jest.

Friday, August 03, 2012

Egzamin.

Jest 5:30. Za kilka godzin mam egzamin - praktyczny tym razem. Miejmy nadzieje, ze juz ostatni. Ide troche na czuja, bo nie wiem dokladnie, jak w tym stanie wygladaja wszystkie procedury. Musze oczywiscie miec modelke, moim zadaniem jest wykonanie, a raczej udawanie wykonania poprawnej depilacji woskiem, analiza twarzy, krotka demonstracja oczyszczania, aplikacja maseczki i na koniec poprawne wykonanie makijazu z zachowaniem wszystkich szalonych procedur sanitarnych. Czas:dwie godziny. Pozniej od razu - biegiem do mac'a. To bedzie dlugi dzien.

Wednesday, August 01, 2012

NAP.

Jako juz prawie oficjalna trzydziesto-jedno letnia pani mam nowy zwyczaj popoludniowych drzemek. Zaznacze, iz nigdy wczesniej mi sie to w zyciu nie przytrafialo. Nigdy nie moglam sie az na tyle wylaczyc, zeby po prostu zasnac beztrosko w ciagu dnia. A teraz moge. Zmienialam nieco moj tryb zycia i stalam sie nietoperzem, to pewnie robi swoje.

Friday, July 27, 2012

Za DR. DREE -Thank God it's Friday

mac jest fantastyczny! Czuje, ze zyje! Musze sie oczywiscie jeszcze wieeeeele nauczyc. W zasadzie WSZYSTKIEGO. Na razie cokolwiek robie, robie na tzw. czuja. moj okres probny konczy sie dopiero po trzech miesiacach.  Wtedy dopiero bede mogla uczestniczyc w pierwszym z oficjalnych tygodniowych mac'owskich szkolen czyli tzw. BASICS.

Wrocilam do domu, prysznic, drink i impreza. Jeden z kolesi, z ktorymi pracuje jest z Bali. Po siedmiu latach w US zdecydowal sie powrocic na dobre do karju Ketuta ( kto ogladal Eat. Pray. Love. ten wie). Dzis jest jego pozegnalne party.

Wednesday, July 25, 2012

Deadline.

 Odwiedzil mnie dzis w pracy. Oczywiscie bez zapowiedzi. Ot tak. Cholernie seksowny. Pewny siebie. Samiec Alfa. Udawalismy, ze sie nie znamy. Ta gra staje sie coraz bardziej pikantna. Wiem, ze SA ma zaplanowane moje urodziny - nie spedzimy ich razem, bo ja pracuje - wypadaja w weekend. Mam przeczucie, ze kroi sie jednak cos kompletnie pozbawionego zahamowan. Bedzie to jazda bez trzymanki, niemal w doslownym tego slowa znaczeniu. A jesli bedzie to to, o czym mysle - bedzie to rowniez moje ostatnie spotkanie z Samcem Alfa. 9 1/2 koncza sie wlasnie 4 sierpnia.

mniej niz zero

Do konca tygodnia zamierzam jesc jedynie warzywa i owoce. Zero slodkosci, czekolady, miesa, weglowodanow, bialka. Detoks. Wkacyjny detoks. Zeby jeszcze tylko tequila zniknela z menu...

Tuesday, July 24, 2012

....feeling blue...

Mam mentalnie metny dzien. Postanwilam z tej okazji wybrac sie z kocem, kawa i ksiazka Urszuli Dudziak, ktora dostalam od kochanej A. do pobliskiego parku. Niestety zamiast wbic sie w calkiem niezly kilmat historii z - w ogromnje czesci - nowojorksiego zycia - pani Dudziak, moje przygnebienie jeszcze bardziej mnie dobilo. Jak dlugo jeszcze bede rozkrecac to moje zycie? Dzis mysle, ze faktycznie - zyje na wysokoch obrotach, ale tak naprawde jeszcze NICZEGO nie osiagnelam. Ze jestem takim dziwnym marzycielem bez porzdanego planu, ktory realizowalabym bardzo scisle krok po kroku. Konsekwencja kuleje. Chyba z milion razy przysiegalam sobie, ze naucze sie nad nia panowac.
Zjadlam wspaniala miche swiezo pokrojonych owocow z dodatkiem miodu cynamonowego z Block Island, popijam marokanska mietowa herbate i kontempluje.
Czy ja kiedykolwiek poczuje sie w zyciu spelniona? Czy zawsze bede sobie podnosic ta pieprzona poprzeczke? Tak w nieskonczonosc?! Ciagle zle, niedobrze, za malo. Moze faktycznie powinnam pomyslec na przeskok w buddyzm. Albo co najmniej yoge. Albo w ogole  - cokolwiek, bo zwariuje.


Saturday, July 21, 2012

KUKU NA MUNIU

To byl moj pierwszy oficjalny dzien w mac'u. Jestem kosmicznie rozelektryzowana. Bardzo dobry dzien. Wydaje mi sie, ze zaloga jest calkiem niezla. To oczywiscie moga byc jedynie pozory, ale moja chora na niepoprawny i nieuleczalny optymizm osobowosc, kaze mi wrzeszczec z radosci i skakac pod chmury. Pracuje w mac'u, w dodatku  w jednej z najlepszych lokalizacji na swiecie. yeaaaaahhhh!


Friday, July 20, 2012

Abstrakcyjna mysl o koncu.

NYC tonie w deszczu od trzech dni. Wczoraj jadac metrem do pracy utknelismy gdzies pod ziemia na - powiedzmy - 5-8 min. Pociag pelen ludzi stanal i czekal na przejazd innego. Pierwszy raz doswiadczylam tak kurewskiego strachu. Zaczelam powoli panikowac, to osiem, w polotach, minut wydalo mi sie wiecznoscia. Myslalam tylko o tym, ze pewnie tlenu wystarczy nam na jakas godzine, ze nas nie wypuszcza, ze w tym wagonie jest stanowczo za duzo ludzi, etc. Nie moglam nawet myslec realistycznie. Zaczelam sie niesamowicie bac. Telefony oczywiscie bez zasiegu. Pomyslalam, ze jednak smutny bylby to koniec. Juz wolalabym sie roztrzaskac samolotem.

Kobieta Pracujaca.

Wczoraj dostalam wyniki mojego teoretycznego egzaminu. Zdalam. W ciagu dwoch miesiecy praktyczny i mam nadzieje, koniec moich niekonczacych sie przepraw kosmetycznych. Oficjalnie bede mogla szukac kolejnej pracy, heheh. Najpierw jednak niech ktos wydluzy tydzien o dwa dni. Wczoraj rowniez porozmawialam z moim menagerem w "po japonsku" i uzgodnilismy, ze bede pracowac cztery dni - PN-CZW.,  a PT-NDZ. mac. Znaczy to oficjalnie, ze nareszcie dopielam swego - pracuje siedem dni w tygodniu! Tak - 200% normy. To ja.

Wednesday, July 18, 2012

To jeszcze raz - Haruki Murakami:


"O czym myślę, biegnąc? Zazwyczaj zadają mi to pytanie ludzie, którzy nigdy nie biegali na długich dystansach. Zawsze zastanawiam się nad nim głęboko. O czym dokładnie myślę, kiedy biegnę? Nie mam zielonego pojęcia.
Kiedy jest zimno, chyba myślę o tym, że jest mi zimno. I o tym, że jest mi gorąco w gorące dni. Kiedy jestem smutny, myślę trochę o smutku. Kiedy jestem wesół, myślę trochę o radości. Jak już wspomniałem wcześniej, wracają też do mnie przypadkowe wspomnienia. A bardzo rzadko - tak rzadko, że szkoda o tym mówić - wpadam na pomysł, który wykorzystuję w powieści. Mówiąc szczerze, kiedy biegnę, nie myślę o niczym wartym zapamiętania.
Biegnąc, nic nie robię, tylko biegnę. Zasadniczo biegnę w pustce. Innymi słowy, biegnę po to, żeby osiągnąć pustkę. Ale jak można się spodziewać, w takiej pustce myśli kryją się naturalnie. To oczywiste. W ludzkim umyśle nie może istnieć całkowita pustka. Emocje ludzkie nie są wystarczająco silne ani zintegrowane, żeby dać sobie radę z prawdziwą nicością. Chodzi mi o to, że myśli i idee, które wpływają na moje emocje, gdy biegnę, są podporządkowane pustce. Ponieważ brakuje im treści, są przypadkowymi myślami gromadzącymi się wokół pustki znajdującej się w środku.
Myśli, które przychodzą mi do głowy, kiedy biegnę, są jak chmury na niebie. Chmury o najrozmaitszych kształtach. Przychodzą i odchodzą, a niebo pozostaje zawsze takie samo. Chmury są tylko gośćmi na niebie, przepływają przez nie i znikają na zawsze, zostawiając za sobą niebo, Niebo jednocześnie istnieje i nie istnieje. Jest namacalne i nie jest. A my akceptujemy ten wielki ogrom i chłoniemy go."
Haruki Murakami "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" (23-24)

O czym mysle, kiedy mysle o bieganiu...

Wrocilam do moich porannych przebiezek.
Nienawidze biegac.
 Ktos kiedys powiedzial mi, ze po trzydziestce juz zadna czekoladka nie przejdzie bezkarnie - staram sie zatem nie zlapac na potwierdzeniu tej wartkiej tezy i w celu wewnetrzenej somopomocy zmuszam sie co drugi dzien do porannej katorgi.

I jakkolwiek nie znosze sie katowac- zwlaszcza kiedy letnie nowojorskie temperatury siegaja 31st.C.(sic!) - lubie ukladac w glowie plan dnia podczas biegania. Mam kilka podstawowych wrecz i bardzo zaleglych spraw do zalatwienia - musze w koncu zalozyc sobie portfolio online, zrobic nowe wizytowki oraz opracowac strategie, jak dotrzec do kilku "bardzo waznych w swiecie makeup'u osob".    Kilka dni temu poznalam producentke jednego z bardzo popularnych musicali na Broadway'u - WICKED. Mam nadzieje, ze cos z tej znajomosci wyniknie. Tymczasem znikam. Kawa czeka.



Monday, July 16, 2012

czasem i woodemu sie nie powiedzie.

Widzialam nowego Allena. Nie podobal mi sie. W zasadzie drugie "midnight in paris" tylko bez calej bajkowosci. Rzym piekny, nie da sie ukryc, ale reszta mialka i bez pomyslu. Strata czasu, tym razem.

Saturday, July 14, 2012

Samiec Alfa mowi:

Zalotnie spytalam Samca Alfa, co mysli o kobietach. No to odpisal:


"Women: I first see if they are proportionally correct - I.e body length, to leg length to width -it's mating thing. Then the ankles - if she has cankles there is just no way I could stand it. I then look for that style of come and fuck me written over their clothes, hairs and general presentation . I look for classic beauty over alot of magic. I want wide eyes, slim nose, sharp chin, and a woman who can walk in high heels and carry herself acrossed a room, down the front steps at the metropolitan - and hailing a cab on 5th avenue on the curb. I want a "wow" effect that other men are looking at her when you pass. I only like natural breasts - that's it - no fake breasts. Hate them and I can almost always spot them 1000 yards away. I like lips. I like a thick lip and one that had red lipstick on it. 1950's Joan Crawford red lipstick, white blouse iron perfectly and her lace bra slightly showing thru her shirt. I stiff white collar shirt and it neatly tucked into her skirt. I like a woman who can wear a hat and has style. A woman who will wears gloves if I buy them for her. 

A woman who knows she is hot and is a fucking tease all the time and without saying anything is the hottest thing in the world to me."

ALEX KACZKOWSKA





Wrocilam do domu, otworzylam butelke siarczystego malbec, wlaczylam trojke a tam... panna Kaczkowska. Malo nie spadlam z krzesla! Sluchalam CSM w zimowe sobotnie wieczory, jak tylko przeprowadzilam sie do BIG APPLE! Pozniej znowu sie pozmienialo, i teraz ni stad ni z owad - jest! CSM! Lato! Zar sie z nieba leje! Nie ma czym oddychac! Mialam isc do Central Parku na Summer Stage, ale chrzanie to - bo klimat Kaczkowskiej jest niesamowity. 

ps. a to widoki z dachu "mojego" budynku na UES. Lubie pic tu kawe o poranku.