Tuesday, November 27, 2012

Pierwszy wypad z S.A. zaliczam do udanych. Nawet bardzo.

Wypad z Samcem Alfa byl fantastyczny. Cudownie leniwe dwa dni w SPA na totalnym zadupiu. Masaze, zabiegi, sauna, spacery, duzo dobrych i mniej dobrych zdjec. Absolutnie nie dzialalismy sobie na nerwy, powiem wiecej - polubilam co nieco bardziej. A to niespodzianka! Aczkolwiek zarowno nasze grafiki jak i scenariusze zycia sa mocno wysrubowane i czasem nie chca sie przeciac, poki co - walczymy. Bedzie, co ma byc.

wieczor z Broadway'em

Tak sie pieknie okazalo, ze mam dzis wole. Dzien tylko i wylacznie dla siebie. Spalam do 11:00, pozniej przez kilka godzin czytalam niespiesznie, popijajac kawe w moim swiatecznie przystrojonym juz starbucksie, obserwujac kochanych nowojorczykow. Pozniej uskutecznilam skypa z Dublinem:) (ah, jak ja kocham te nasze pogaduchy!) popijajac earl grey'a, teraz musze zrobic zalegle "face charts" do pracy - czyli przeniesc na papier wizje kilku makijazy, ktore zostana pozniej wpiete do naszej makeupwej ksiazki w mac'u. Slucham Atelier, panna Gacek zachwyca sie palmami - tez zawsze bylam ich fetyszystka. A o 19:00 ide na "ONCE" - musical na podstawie filmu. Chcialam to zobaczyc od dawna, dostali kilka nagrod Tony i podobno jest naprwde dobre, ja oczywiscie nigdy nie mialam wolnego wieczoru, ale odkad w mac'u zmienili moj grafik - moje zycie wyglada o wiele fantastyczniej:). Pogoda jest wrecz okropna, ale to mi w ogole nie przeszkadza. Zaloze kalosze, czerwona szmike i w droge.

Monday, November 19, 2012

"wszystko bez milosci jest puste" - pani Zawadzka.

Magdalena Zawadzka wyglada jak moja Mama. Przepiekny wywiad w Vivie!.

Attention Attention:

uwaga - jutro oficjalny wypad za miasto z Samcem Alfa. Cale trzy dni. Nie moge sie doczekac. Jak to mowia - woz albo przewoz. Okaze sie. Jedziemy na lono natury, do spa. Trzy dni pod znakiem totalnego relaksu. Czy wytrzymamy?

Thursday, November 15, 2012

ROCZNICA. PISANA WIELKIMI LITERAMI czyli: CAROL w NYC.



Pije kawe w moim pobliskim Starbucksie. W tym samym, w ktorym jakies jedenascie miesiecy temu spedzalam po dwie-trzy godziny dzienie wysylajac zapamietale wszelkie formy cv, listow motywacyjnych, referencji etc. Za piec dni moja okragla rocznica zamieszkania na Manhattanie. Rok temu o tej porze mialam juz klucze do mieszkania. Rok temu o tej porze bylam kompletnie przerazona, tym co sie bedzie dzialo w moim zyciu w ciagu najblizszych kilku miesiecy. Nie mialam pracy. Konczylam prawie osmioletni zwiazek z czlowiekiem, ktory byl miloscia mojego zycia, a ktory nie rozumial moich marzen. Mialam calkiem ladne oszczednosci, o ktorych wiedzialam, ze rozejda sie z predkoscia swiatla, jak tylko zaczne placic czynsz. Rok temu nie mialam nawet lozka, nie mialam tez pojecia, jak zorganizowac to cale przedsiewziecie zwane przeprowadzka. Jak zamknac osiem lat, spakowac je w pudelka i czarne plastikowe torby i przeniesc do nyc... ON MY OWN. Zamknelam, spakowalam, przenioslam. Na szczescie mezczyzna, z ktorym dzielilam zycie zrozumial, ze raczej nic mnie nie powstrzyma. Pomagal mi zatem, jak mogl. Nasze bardzo silne niegdys uczucie uchodzilo z nas niczym powietrze z dmuchanej zabawki. Bylo bardzo ciezko. Na wielu plaszczyznach. Moja determinacja okazala sie silniejsza niz sceptyczne zalozenia wielu... zyczliwych.  Nie spelnily sie wizje mojego powrotu z podkulonym ogonem.  Malo tego - dostalam wize, znalzlam prace - byle jaka, na poczatek, ale jednak. Zdalawalam kolejne egzaminy. Zostalam licencjonowana kosmetyczka. Do mac'a jednak nadal nie mialam wstepu - zbyt malo doswiadczenia w cv. Lapalam zatem wszelkie mozliwe makeupowe okazje, jakie przynosil mi dzien, ktory planowalam skrupulatnie kazdego dnia w rzeczonym Starbucksie. Darmowe uczestnictwo w sesjach zdejciowych, niszowe projekty fotograficzne, wspolpraca z Eve Pearl, asystowanie na planie filmowym swietnemu makijazyscie z LA, w tym - nawet pudrowanie nosa samemu Shakhar Kapur'owi (dla niewtajemniczonych - bolywoodzki rezyser/aktor/producent uhonorowany szeregiem nagrod a w tym kilkoma nominacjami do Oscara za filmy za "Elizabeth" i "Elizabeth: The Golden Age"), szalenstwo Fashion Week, pokazy Miss NY State Donalda Trumpa... tak, troche sie tego uzbieralo. Wystarczajaco, zeby po raz kolejny sie ogarnac i zapukac do mac'owych drzwi. Tym razem sie udalo. Mission Complete. Malo tego - zakochalam sie. Nie zadaje sobie pytan. Po prostu jestem. Nareszcie czuje, ze zyje dla siebie, ze stawiam sobie cele i udaje mi sie je osiagnac, z wlasciwa sobie determinacja, rzecz jasna. Ja nigdy sie nie poddaje. Mam 31 lat, poczatki celulitu, pierwsze zmarszczki pod oczami, mieszkam w malenkiej kawalerce, w ktorej nie mam nawet stolu w mojej "slepej"kuchni. Za to co miesiac przychodza do skrzynki: VOGUE, VANITY FAIR i W, codziennie przechodzac przez Times Square (w dzien lub w nocy), bo tak sie pieknie sklada, ze obie moje prace mam w sercu Manhattanu, wciagam w pluca to niesamowite i jedyne w swoim rodzaju nowojorskie powietrze. Co niedziela slucham Sjesty Kydrynskiego o poranku (u mnie jest wtedy 9:00 rano) czytajac niedzielne wydanie NY Timesa,  chadzam beztrosko na fantastyczne sztuki broadwayowskie, uwielbiam Lincoln Center i restauracje na Lower East Side, mam swoje ulubione kawiarnie, cukiernie, manikurzystki, pralnie, nawet szewca na rogu ostatnio "udomowilam". Zaprzyjazniam sie z "the City". Z glosnikow saczy sie wlasnie stary dobry Miles Davis, nadchodzi zima. Tym razem wchodze w nia w rozowych okularach. I kapeluszu.






Tuesday, November 13, 2012

Szaro-bury wtorek przed praca.

 Uwielbiam miec chwile dla siebie, siedziec przed komputerem, gapic sie bezmyslnie przed siebie, pisac, czytac, sluchac. Nie wiem, co bym zrobila bez internetu. Trojka w zasadzie bebni noc i dzien. Pewna pani w budynku na przeciwko ma bialego kota, ktory lubi chodzic po parapecie. Pewnien pan czyta non-stop, lezac w lozku. Mieszkam w bardzo starym budynku, o scianach cienkich jak papier. Tak sie dziwnie sklada, ze wiekszosc moich sasiadow mieszka w pojedynke. Podejrzewam, ze wszyscy dzielimy podobne historie. Kazdy szanuje swoja prywatnosc. Bo kazdy pewnie pracuje jak wol, zeby oplacic czynsz w tym starym budynku:). Carrie Bradshaw nie klamala:).

Ktos zdecydowanie piecze jakies ciastka. Pachnie fantastycznie. Okna otwarte, bo cieplo sie nagle zrobilo.

Nie podoba mi sie nowy Bond.

Godzine temu wrocilam z nowego Bonda. Jak na okragle polwiecze spodziewalam sie zdecydowanie czegos bardzoej spekularnego. Juz widziany kilka m-cy temu trailer wydawal sie byc nieco nudny. Pozniej jedna z najwiejszych fanet 007 - moja wlasna siostra -przyznala sie, ze ... usnela w polowie filmu. Nie tylko ona, ale rowniez jej towarzysz seansu. Dzis po pracy wybralam sie samodzielnie, coby moc zabrac glos w dyskucji. Zdecydowanie zbyt malo smokingow, garniturow. Bardzo malo elegancki ten Bond. Za to pije swietna szkoca 50-cio letniego mccallana. Swojego rowiesnika. Nowy produkt placement to rowiez heineken, ktorego butelka pojawila sie o raz za duzo i to w zupelnie nieoczekiwanym momencie. Zbilo mnie to z tropu. Sam Mendes nie popisal sie wcale swoim pomyslem. Javier Bardem moim zdaniem tez byl kiepski. Judy Dench trzymala poziom, jak zwykle, na koncu ja jednak usmiercono, a jej schede przejal Ralph Fiennes - mozliwe, ze byl to strzal w dziesiatke. To tyle. Dobrego dnia.

Friday, November 09, 2012

cogito ergo sum

To bedzie trywialne i to bardzo, ale powiem: nie cierpie ludzi ze zla energia. Zawsze bylam uczulona na wszelkie przejawy narzekania, jeczenia i wyszukiwania problemow tam, gdzie ich nie ma. Ostatnio nie moge wrecz tego zdzierzyc, ba! - z braku cierpliwosci nie trzymam juz nawet jezyka za zebami tylko tne na oslep. Moze tak wszyscy by sie jednak wzieli w garsc i zaczeli wyznaczac sobie jakies cele w zyciu, do ktorych - zamiast pieprzyc od rzeczy i marnowac czas - zaczeliby po prostu dazyc? To naprawde nie jest trudne. Dziwna atmosfera zarowno w jednej jak i drugiej pracy. Depresyjne nastroje. Ludzie sa dziwni. Uwielbiaja sie na mnie wieszac i wylewac swoje problemy. Wiem, ze jestem jak gabka pod tym wzgledem, ale ucze sie - naprawde sie ucze - omijac takie sytuacje a juz szczegolnie - nie prowokowac do zwierzen. Czasem wydaje mi sie, ze co druga osoba ma obsesje, z ktorymi nie moze sobie poradzic, nazwac. I kiedy tylko dam poznac po sobie, ze mialabym ochote posluchac, tak koniec. Nie chce byc niegrzeczna, ale zaczynam sobie po cichu uzurpowac prawo do, po prostu, odmawiania. Nie chce mi sie tracic czasu na wysluchiwanie czasem kompletnie beznadziejnych, idiotycznych i infantylych historii. Lubie po prostu spojrzec takiej osobie w oczy i wolno powiedziec: "ale mnie to zupelnie nie interesuje. To wg mnie nie sa problemy." I poczekac na reakcje. Wiem, jestem okropna, ale chyba to mi sie objawia z wiekiem. Im wiecej mi lat przybywa, tym bardziej jestem przekonana o tym, co jest wazne, a co mniej. Na to, co jest niewazne zupelnie - nie chce tracic czasu.

Pan Pacino

W miniony wtorek widzialam sztuke z panem Pacino. Mielismy miejsca w PIERWSZYM RZEDZIE! Zalozylam czerwona sukienke - coby miec pewnosc, ze zlapie wzrok Ala ze dwa razy. Nie powiem, udalo sie:). "Glengarry Glen Ross" na podstawie filmu o tym samym tytule z 1992r. Nie widzialam tego nigdy zatem na kilka godzin przed sztuka szybko zglebilam temat. Film byl swietny, z fantastyczna obsada: Alec baldwin, Jack Lemon, Ed Harris, Kevin Spacey. Rzecz dzieje sie w biurze agentow biura nieruchomosci, ktorych tylki sa w opalach, gdy - gladko mowiac- biznes nie idzie w kierunku, w ktorym isc powinien. Swietne dialogi, ostry jezyk biznesu, bez owijania w bawelne. Meski swiat. Pacino na scenie gral inny chrakter niz w filmie. Oczywiscie, ze byl fenomenalny, ale nie tylko on. Wszyscy zagrali fenomenalnie. Siedzialam jak zaczarowana.
W miedzyczasie na Times Square trwala goraczka ostatnich minut wyborow perzydenckich. Na ogromnych ekranach transmisje CNN. Kazdy w zasadzie  z wypiekami na twarzy obserwowal minimlna przewage Romney'a lub Obamy w zaleznosci od stanu, z ktorego byla transmisja. "history in the making" :). To byl bardzo dobry dzien.

Sunday, November 04, 2012

Slowo na niedziele. Przy Sjescie, rzecz jasna.

Ide jak burza. Dostalam awans w mac'u. Myslalam, ze zejdzie mi sie z tym nieco dluzej. Okazalo sie, ze  jednak sa jeszcze takie miejsca, w ktorych doceniaja determinacje i moja ciezka prace. Mialam swietna rozmowe z szefowa wszystkich szefow. Dala mi do zrozumienia, ze maja na mnie oko i ze jestem w zasadzie fantastyczna i nie ma sensu marnowac czasu. Do dziela, "sky is the limit", jak to mowia. Pociag, ktorym jade przez manhattan przyspiesza.